Mój telefon szaleje, więc mamy ponad tygodniowe opóźnienie w relacji z podróży. Jestem bliska wyrzucenia go przez okno.
18.09 Praca. Niby dzień jak co dzień, a jednak nie do końca. Ból brzucha mnie zabija. Dzisiaj wieczorem wsiadamy do pociągu i jedziemy do Warszawy. Jutro wylatujemy. Nie potrafię określić dlaczego w przypadku dłuższych podróży, czyli tych powyżej 2tygodni dopada mnie lekkie (żeby tylko) zdenerwowanie. Czekam, aż wybije 16 i spadam na miesiąc. Kiedy wychodzę z pracy wszyscy żegnają się ze mną jakbym wyjeżdżała co najmniej na rok. Dzwonię do Alexa. Przybalował poprzedniej nocy i jeszcze leży w łóżku. Przy okazji napomina, że jeszcze musi się spakować. Jest 16, a o 17:30 mamy pociąg. Kiedy docieram do mieszkania mojego lubego i widzę wszędzie walające się rzeczy uświadamiam sobie w jak głębokiej dupie jesteśmy. Szukam bla bla, bo przecież w godzinę to on się nie spakuje, nie wspominając o dotarciu na dworzec. Dobrze, że ktoś wymyślił takie strony. Ruszamy o 18:30. Alex nadal się pakuje, a ja ze względnie stoickim spokojem spijam ostatni łyk kawy i zajadam deser przygotowany przez Gunię. Czas na szybkie do widzenia!
Oczywiście jak na złość do Warszawy zamiast o 21:30 zajeżdżamy o 23. Wypadek na autostradzie. Załapujemy się na ostatni pociąg do Wesołej i w łóżkach lądujemy przed 1.
Oczywiście jak na złość do Warszawy zamiast o 21:30 zajeżdżamy o 23. Wypadek na autostradzie. Załapujemy się na ostatni pociąg do Wesołej i w łóżkach lądujemy przed 1.
19.09 Późna i dość leniwa podbudka. Razem z Kasia przygotowujemy sobie pożegnalne śniadanie. Nie będziemy się widzieć zbyt często przez następne pół roku... no chyba, że w Lyonie. Najedzeni pędzimy zrobić odprawę, ale znowu coś nie wychodzi. Dzwonimy do Kataru. Muszą nam coś pogrzebać w rezerwacji, bo inaczej czeka nas odprawa na lotnisku, a na to nie mamy ochoty. Po mniej więcej godzinie rozmów na zmianę z Anną, ukrainką, z którą za bardzo nie dało się dogadać i jakimś w miarę sensownym człowiekiem wszytko jest załatwione. Jest późno. Zbieramy wszystkie rzeczy, po stokroć pytając się nawzajem czy wszystko mamy i uciekamy na skm-kę. Godzinę później jesteśmy na lotnisku.
18:05 Lekko nie było, ale się udało. Startujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz