26.08 - zaczynam się zastanawiać czy zepnę się ze wszystkim finansowo. Jako dziewczyna wiecznie spłukana (co ja do cholery wyprawiam z tymi ciężko zarobionymi pieniędzmi?!) znowu ląduję prawie z nikłym zapasem finansowym. Zaraz wyjazd a ja mam kredyt u swojego cudownego chłopaka (bo laptop się zepsuł i było kupić nowy, bo bilety tu i tam.. Na jego miejscu rzuciłabym taką dziewczynę, bo niewielki z niej pożytek, a koszty utrzymania ogromne) i miesięczne przeżycie do ogarnięcia.
29.08 - pani w Ambasadzie Wietnamskiej informuje mnie, że bezpieczniej to by było jednak stempelek wbić w Warszawie, bo z tą wizą wielokrotną ciężko może być na przejściach lądowych. Szkoda, że klawiatura nie oddaje jej przeuroczego wietnamskiego akcentu. Jedyny całkiem zabawny aspekt całej sytuacji. Jako nie studentka srogo płacę za przejazdy do Warszawy, a tak jak wspomniałam wyżej - budżet nie taki jak być powinien.
30.08 - mój kochany Alex delikatnie informuje, że po tych 3 godzinach jazdy do Wrocławia jest niewyspany, bolą go plecy i generalnie średnio to wytrzymuje.. Nie wiem zatem jak ma wytrzymać średnio 20h w nocnych autobusach przez calutki miesiąc
Cały dzień analizuję jak to wszystko ogarnąć. Bilety lotnicze uratowałyby sytuację, ale znowu.. za drogo. Jednym z rozwiązań byłoby odpuszczenie Laosu, który spędza nam sen z powiek i powoduje gotowanie się mózgu w czaszce. Tylko jeśli odpuścimy Laos to będzie trzeba pominąć w planie podróży Chiang Mai lub wyspę. Alex nie chce odpuścić wyspy, a ja walczę o Chiang Mai. Kryzys w związku, bo obiecałam piękną plażę bajecznym widokiem i karmienie małp na Koh Phi Phi. Cóż począć?
Nawet w pracy podczas lunchowej tabaki myślę o tym jak to ugryźć i nie wiem.
A wyjazd za pasem. Znowu przebieram nóżkami.
Ha Long Bay, Vietnam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz